Stało się w poniedziałek :(
Zaczęło się brakiem paliwa w aucie :/ ( S twierdzi, że oszukała go pompa paliwa, która wskazywała, że paliwo w baku jest).. jechaliśmy na zajęcia otwarte w przedszkolu - pierwsze takie naszych dzieci. Postanowiliśmy więc dojść do przedszkola na nogach. Była z nami G. i D. Daleko nie było. Jakieś 200 metrów od przedszkola na całkiem prostej drodze Hania się potknęła. Widziałam jak upada. Spieszyliśmy się , więc chciałam powiedzieć "Hania szybciutko wstawaj i idziemy".. nie skończyłam mówić bo zobaczyłam, że młodej krew leje się z buzi a sama poszkodowana krzyczy wniebogłosy, podbiegłam. Z bliska już zobaczyłam że to język krwawi, zęby i wargi raczej całe, język nie przegryziony na wylot. Trzymając rękę pod jej brodą szukałam chusteczki żeby trochę ją powycierać chociaż. Przyjrzałam się językowi - wg mnie rana była duża i jakby poszarpana.. Sebastian został z resztą dzieci czekając na transport, ja taksówką na szpital.
Hania w aucie usnęła, więc korki nie były mi straszne, wymieniałam tylko chusteczki.. pierwsze kroki na SOR.. tam poinformowałam Panią z czym przyjechałyśmy, a ta nie patrząc nawet na dziecko skierowała mnie do poradni chirurgicznej.... znajdującej się w innym skrzydle szpitala, do którego miałam się dostać obchodząc pół szpitala naokoło.. H. waży prawie 20kg, moje ręce już odmawiały mi posłuszeństwa.. Zeszłam niżej na rtg i tam zdecydowałam się poprosić kolejny raz o pomoc - okazało się, że da się - jedna z Pań przeprowadziła mnie przez szpital dzięki czemu do poradni dotarłam szybciej.. potem rejestracja i oczekiwanie pod gabinetem.. Tu pozytywne zaskoczenie bo Pani z rejestracji zadzwoniła w międzyczasie do gabinetu z informacją że poszkodowane jest dziecko i prosi o przyjęcie go bez kolejki... Chirurg rzucił okiem ( bo że obejrzał to za dużo powiedziane..) na język stwierdzając, że trzeba szyć a on nie jest laryngologiem, nie podejmie się.. Mam pojechać na dyżur laryngologiczny, który jest w Lubinie..
W tym czasie mąż zorganizował opiekę nad dziećmi, przyjechał po mnie i od razu pojechaliśmy do Lubina..
Na przyjęcie oczekiwaliśmy prawie godzinę, ale to jedyny minus.. Jak już lekarz przyszedł zostaliśmy przyjęci bez kolejki. Pani doktor przemiła, obejrzała (!) język, potwierdziła, że rana jest duża i szyć trzeba.., obiecała małej że bolec nie będzie. Dzieć traktowany był bardzo podmiotowo - Pani doktor traktowała ją jak pacjenta - mówiła bezpośrednio do niej. Obejrzała dodatkowo nos i wargę ( były odrapane i zakrwawione) Odpowiedziała na wszystkie nasze pytania. Zaleciła odczekanie jeszcze godziny ze względu na ewentualną intubację. Dostaliśmy sterylne gaziki zamiast chusteczek i poszliśmy czekać.
Równiutko po godzinie p. Doktor wyszła z gabinetu i zabrała nas na oddział (mimo, że byli jeszcze pacjenci). Przywitała nas Pani dr anastezjolog słowami skierowanymi do Hani - "dzień dobry -jestem ciocia Krysia"
Zabieg w sumie trwał około 20 minut. Hania mówiła, że bardzo bolało tylko włożenie wenflonu, więcej nie pamięta. Cały personel uśmiechnięty, miły, odpowiadający na wszystkie wątpliwości.. Musieliśmy odczekac jeszcze dwie godzinki i w końcu do domku..
Tyle, że tu nie kończy się historia, bo wczoraj Hania nie chciała jeść ani pić.. na szczęście dużo spała (dzisiaj też).. ale często tez płakała bo głodna a wszystko powodowało u niej ból.. Leki musieliśmy dawać jej właściwie na siłę..
Dopiero dziś zjadła popołudniu zmiksowany rosół z warzywkami i makaronem ( po uprzedniej walce.. bo nawet spróbować nie chciała.,. dopiero jak poczuła, że smaczne a i delikatne i nie sprawia bólu..to się da..)..
Wygląda na to, że jutro będzie lepiej.. Oby..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz